Przy Zarządzie Okręgu Związku Nauczycielstwa Polskiego w Opolu  
line decor
  
line decor
 
 
 
 

 
 
Wojciech Ossoliński

 

Już szósta

Czwarta nad ranem
sąsiad sąsiadkę wbił w ścianę
potem psa wypuścił
na klatkę
pies spotkał się z kościstym zadkiem
bezdomnego

W czaszkę butelką dostał Azor
cisza piszczy
świt parszywieje w smogu
po piętrach niesie się
do domu kurwa, do domu
dlaczego
(już nie wiem komu)
nie dadzą trutki w kiełbasie
lub w salcesonie
w kondomie kawalerki ciasno
ściany pocą się nocą

już piąta

baloniki unoszą się
nad posłaniami
pękają sznureczki polucji
tłok przed łazienką
do rewolucji nie doszło
znalazł się grzebień
wciśnięte w kanapki przekonania
dławią się E-227
potem tupot butów na schodach
zapyziałe podwórko
słońce bawi się ołowiem
telewizorom
rozsznurowują usta
kawa czy herbata?
już szósta

 

Wysyp grzybów

starsza o napisane słowo
przysiadłaś
nad zatoką
martwego serca

śmierć dogadała się
z płomykiem świecy
tańczą
kot toczy kulkę
zgniecionego wiersza
podróżnicy czarni
dostojni
badają rysy
żyły
szepczą

wysyp grzybów
przeszkadza
celebrze

 

Jak mam tłumaczyć

jak mam ci wytłumaczyć,
że to nie deszcz modro się znaczy
na twym fartuszku a łzy
czy nie rozumiesz, że my
to dwa cienie, dwa lśnienia
sieroce proporce drzew
wiatr za oknem gnie
choć nie wrzesień to i nie październik
siennik sennie przeciąga rogi
stogi suną w rozdziawione
gęby stodół
na rogu latarnia
mruczy cieniom zawiłe rymowanki
esy floresy obróciły się tyłem
do plam na fartuszku
mnogością wieloznaczeń
kładą się na nasze cienie
w  poświacie kałuży
blednie sierpień

 

Wezmę cię miła

Wezmę cię miła w liściach jesienią
Bo mi się wtedy zatracasz w ochrach
Pod bluzka jesteś bardziej płomienną
Niźli purpura w zetlałych wrzosach

Wezmę cię miła dzisiaj południem
Tuż obok jak ja osiki drżącej
Ty ofiarujesz mi zapach lasu
Patrz dłonie mamy takie gorące

Wezmę cię miła ciągle pamiętam
Jak całowałaś słońca prószenie
Wezmę cię miła byś mi nie była
Bardziej pragnąca niż me pragnienie

 

Karolina

mówili do niej "przyjaciółko"
więc przyniosła
opatulone papierem swoje skarby
- nie znalazłam nikogo
kto chciałby coś kupić
na targu chcieli mnie złupić
mówili przyjdź po niedzieli
a mnie na leki nie starcza
i operacja
troskliwie wysupływała
drzemiące w gazetach
szklane cudeńka

wezmą wszystko - pomyślałem
nie kupili niczego

ostatnio na spotkania
nie przychodzi
pewnie jak Jadźka
rękawów się czepia
mówi
pani kupi ten czajniczek
od przyjaciół go kiedyś dostałam
gwiżdże ślicznie
uśmiech w nim zaparzałam

 

Poeci odchodzą cicho

Poeci odchodzą cicho
poza krzykiem
z ostatecznym łykiem
wykrzyczało się wszystko

Debaty przysiadły nisko, a nuż
ktoś je podejmie.
Na dworze pogoda.
- Jaka?
Nieważne, przecież
poważnie o nich się mówi.
Raczej
tępak, głupi.
Biedak.
Na futro nie ma i na kaczkę. -

Dacze wynajmują raz na życie
Mawiają, że bycie mają tycie
Fakt.
W ich świecie rzadko kto gości.
A gniazdo sobie w nim mości?
W czym i na czym!
W guzach, na gruzach. W niebycie?
W jesiennej szarudze, wiosennym rozkwicie,
kiedy mokro?
Przy piecu im nie gnuśnieć,
bo modro szkli się za oknem śnieg.
Lepiej uśmieszek posłać
brnącym przez zaspy do wybranki.
Sanki nie. Sanki.
Są nie - po - e - ty - czne.
Trywialne.
W sankach,  przystankach - trwoga.

Poeci cicho odchodzą
do swego zaczytanego Boga.