podróż
tutaj nie ma żadnej granicy i
w każdym kierunku wolna jest droga
na pomarańczowych stepach pokątnie wiotczeją szyje żyraf
a przed biegnącym szakalem rozpada się ziemia
wolno złorzeczą błędne potoki pełne konwulsji
rączego węgorza który mknie w stronę cienia
ścieżki znikają o niewiadomej godzinie
i w nieskończoność przedłuża się lot myszołowa
rankiem zamiast słońca z ruin wschodzi kosiarz
i w smutny zachwyt kosą ubłękitnia pola
i w noc po nocy przeciąga się ta podróż
w krainę tak niedostępną jak gardziel zwierzęcia
lasy są tu z milczenia z krzyku przepaść
z płaczu wodospady z kamienia przekleństwa
i sam już nie wiem co robię w tym pustym pociągu
który omija wszystkie stacje grzęźnie pośrodku nocy
gdy patrzę w okno falują i krzywią się krajobrazy
powiedz więc czym zbłądził czy Szatan uwiódł me oczy
nieskończoność
jeśli nie ma nic wiecznego
nie ma również niczego
co by na zawsze umierało
metamorfozy minerałów
obłoków więdnięcie i
wschodzenie traw
obżarstwo trzody i
wodopoje mleka
w każdym końcu
gwiaździsty początek
jak rozkwit nieokiełznany
prarośliny Goethego
wiersz zwraca się do swojego autora
i nie czyń mnie
siedliskiem twojej winy
wszak potrzebne ci jeszcze terytorium od
niej wolne nim gwiezdny kalendarz
zabliźni nacięcia sobie samemu
zadane
i nie wymyślaj mnie
ośrodkiem twojej dumy
ty dziecię bosonogiego wiatru tyle jeszcze masz
tajemnic że użyźnić nimi zdołasz każdy dzień
beztrosko zamotany wokół ramion niemrawego
posągu
lecz nade wszystko uważaj byś
nie przyprawił mnie oczywistością
co ma posmak czerstwej wilgoci
ta bowiem się wytrąca z
zapleśniałych lekarstw szalbierza
że nie muśnie jej czoło
rozpalone o zmierzchu
***
śpij dziecko
stara szafa bajkę
przed snem ci opowie
pod miotłą poruszy się mysz
na strychu zaszumi lęk
coraz głębiej i coraz szarzej
otwiera się przed nami
wszystkowiedzący mózg mroku
coraz dalej i coraz śmiertelniej
odchodzimy przez blade
drzwi bez futryn
coraz lżej idziemy
wśród umarłych ulic
śpij dziecko
***
w ciemnej zawiei jej włosów
dostrzegłem zaplątaną
zielonooką gwiazdę
szafirowe spojrzenie przewrotnie
rozbiegało się we wszystkich kierunkach
ale mnie prześwietlił
ten najtrafniejszy błysk
i wypuściłem z rąk wodze
i odtąd chodzę po ścieżkach zamętu
doświadczam tylko mglistych krajobrazów za
którymi kryją się niedostępne doznania
w ciemnej zawiei jej włosów
dostrzegłem iskrę
która spaliła mnie na popiół
efka w autobusie
wsiadła na trzecim przystanku i
od razu pojawia się wybrzuszenie w
konstrukcji zmurszałej codzienności którą
przecina ten poranny kurs ku miastu
odrywającemu się od źle przespanej nocy
jest tutaj nie na miejscu
nie żeby od razu zakochać się w
przeciętnej nastolatce o zbyt migdałowo
wyciętych oczach o zbyt delikatnej twarzy
by wydać ją na pocałowanie zakaźnemu powietrzu
ale wolałbym aby nie wychodziła poza
światy gaming-related gdzie bezpieczniej destylować
jałową urodę bladości której tu
nic nie zasłoni przed szarymi bluzgami wiatru
wolałbym ją z kościanym łukiem lub
z harfą wypiętą w srebrzyste brzmienie
z jednorożcem na podołku
tak byłoby lepiej
tak byłoby łatwiej
uchwycić coś czego
nie ma |