Przy Zarządzie Okręgu Związku Nauczycielstwa Polskiego w Opolu  
line decor
  
line decor
 
 
 
 

 
 
Ludmiła Małgorzata Sobolewska

 

Antarktyda wyspa ognia

Czy powiedziałeś wczoraj
miłości się nie czuje
szczęście szyte na miarę
przed pójściem do łóżka
pacierz imion kochanków
nim trafię na właściwe
nie zapomnij że my to nie my

muszę dziś zostać sam
uporządkować dni
policzyć łzy
wyjaśnić sny

przyjedź do mnie
we dwoje to prawie samotność
tak trudno nazwać wszystkie odmiany śniegu
czy powiedziałeś wczoraj
miłość to ból
patrząc na mnie w napięciu
niepewny zrozumienia
zapalając kolejnego papierosa

 

Lot na Solaris

Coś jest miedzy nami
mówisz
To włosów twoich strumień
jak świetlny warkocz komety
urósł
Zbliżamy się do Słońca
farbowany
przesuwasz między wargami
językiem dokonujesz
analizy pierwiastkowej
zawartość toksyn
odczytujesz
łańcuch genów
zjadasz mnie
moje przeznaczenie
cienka struna
losu

 

Pejzaż nadmorski

temu morzu brak czułości
wysypuję piasek z buta
ostatnie wspomnienie
o tobie
dostaje się wszędzie
muszelka w dłoni
w sercu
zatopiona chwila

temu morzu brak czułości
oschły brzeg
nie nadaje się na przystań
tylko wierne sosny
nie poddają się zniechęceniu

temu morzu brak czułości
policzkuje plażę
i wysyła falę by zmyła
ślad tęsknoty
stopy i cienia
a wiatr układa mandale
morskie bóstwa
śmieją się plując bursztynem
ta ziemia jest niczyja

 

***

                                                Dla Marty
Bóg jest szybkobiegaczem
w sześciu wymiarach wszechświata
My w płaszczyznach trzech
z tupotem nóg wbijając obcasy
gonimy nieśmiertelność
Nie jesteśmy jajka-niespodzianki
wszystkiemu winna ziemia beocka
przesiąknięta krwią
Fantazja pana Faberge pod nami
moralność niekoniecznie w nas
nad nami gwiazdy
Jeśli zamrugamy do nich
odpowiedzą

 

Badacze prawdy

Z perspektywy niemieckich rewizjonistów
to znaczy z wnętrza ziemi
lub lotu satelitów
niemożliwe jest to co pewne
Z punktu widzenia Tomka na ławce przed domem
jesteś właścicielem dwudziestu tysięcy gwiazd

Dymy krematoriów już dawno opadły
Popioły pięknych kobiet
małych żydowskich dziewczynek
nie potrafią przeniknąć
ani wzbić się wysoko
Tu wolno zatrzymać się tylko na chwilę
czy warto udowadniać
że gwiazd mamy więcej
nikt im nie odbierze pulsujących serc
Jesteś architektem krajobrazu
tej chorej planety
astronom
z odległych światów
spogląda
na uśmiech starej kobiety
ogląda cmentarze miast
gorejące macewy
gasi skamieniałą łzą

 

Nadzieja

Nadzieja mieszka ze mną
w hotelu w dalekim mieście
codziennie mówi mi co jest słuszne
choć znamy się przelotnie
śpi smacznie gdy liczę kolejne bezsenne godziny
niewiele ma wspólnego
ze mną
pochodzi z innego kraju
lecz nie opuści mnie na razie
przecież
żywię nadzieję
gdy zostawiam ją samą śpiącą w pokoju
czuję jak szybko mijają dni
gdy idziemy razem nie oglądam się za siebie


* * *

 

Ty jak Rosja
bardziej cię czuję niż rozumiem
Szczęście jak Yeti
wciąż idę po śladach


* * *

 

najpiękniejszy wiersz
piszą cienie na zboczu nasypu
wydeptują ptaki listy
pod balkonem na śniegu
interpunkcję znaczą lśniące pióra gawronów
kreślą krzywe naszych spotkań
sympatycznym inkaustem w oświetlonych oknach kamienic
promienie słoneczne tworzą
na guzłach przędzy Mojry
w szpalerach drzew nastroszonych
piór zamarzniętych gołębi
kostropate litery
times new roman
w szumie aut spieszą
wyznaczonymi trasami
od niemowlęcych bazgrot do
nieczytelnych zapisków starca

 

Jak wyładuje się energia wszechświata

gdy wyjeżdżasz niepokoi się moje serce
zabierasz w podróż moc
czarna dziura zimowych szos
wyciąga ciepło
smugą światła znaczy trasę
lutowy świt
ubywa mnie niewidzialnie
brak nie ma masy
tylko dziwnie ciągnie w okolicy żołądka
świat mnie pożre bo jestem karmą dla ptaków
wegetariańskim posiłkiem
ostatniej wieczerzy
zabraniam sobie patrzeć na ikony zakazów
 i liczę obskurne przystanki
wzdłuż oblodzonej drogi
gdy przekręcisz klucz w osi czasu
zobaczysz czerwoną lampkę
kosmosu
 i czarna dziura cię wciągnie
do innego świata
gdzie nie ma
jest to co nasze
zginie w kurzej ślepocie
kierowców wielkich konwojów

 

Psychodelia

było tak jak dziś
krople deszczu jakby w niebie Bóg zmazywał tablicę
sercu odpowiadał odgłos własnych kroków
zgniłe korale roślin soki dawały ziemi
w dziurach na chodnikach tkwiły obcasy Rosjanek
biedronka przełamywała fiolet asfaltu pancerzem
było tak jak dziś
szarość przytłaczała i brakowało powietrza
szum ustawał narastał
lśniły światła miasta
wiły się ślady opon nikt nie ustawał w biegu
student wywalał z komórki zbędne esemesy
dziewczyna opowiadała kogo spotkała w windzie
każdy metr bolał w krzyżu
przecznica dyszała
było tak jak dziś
stałam na Nysy Łużyckiej, na skraju Generalskiej
i nagle

otwarło się niebo nad moim miastem
na opolskim regionalnym nieboskłonie objawili się greccy bogowie
nad stacją benzynową Orlenu Zeus Gromowładny nad Tesco Apollo nad Karolinką Hera

wtedy wzrok mój odwróciłaś pokazując szklane paciorki za szybą lady

gdy spojrzałam w górę już ich tam nie było
marmurowych posągów jak z obrazów Magritte'a
przez chwilę poczułam tamtą przestrzeń
ja dziwny stwór mityczny półkobieta
półczłowiek

 

Po raz 1976 jesteśmy świadkami martyrologii Chrystusa

przechodzę kolejne trzynaście stacji
dzieci miękko padają na kolana
w kościele jest nadspodziewanie ciepło
choć na zewnątrz minus jeden
mnie nawet nie jest smutno
może nie cierpię dla ludzi
prywatny krzyż Bóg w swej łasce zdjął mi z ramion
ściskając bagaż na kolanach uśmiecham się niczym Madonna
do uczniów co wiercą się w twardych ławkach
śpiewają to nie gwoździe cię przebiły lecz mój grzech
nie mam grzechów myślę ze zdziwieniem
i staram się sobie coś zarzucić
być może studiując dekalog natrafiłabym na kilka ciężkich
ale dzisiaj nie czuję już winy

Bóg głosem księdza woła dziękuję ci siostro
moje koleżanki w transepcie omówiły zaległe sprawy wychowawcze

dzisiaj zwiastowanie zwiastuny wiosny
kret jeż szpak biedronka leszczyna pierwiosnek sasanka
gdy anioł rzekł łaskiś pełna
dwunastoletnia matka musiała być mocno przerażona
uczennice piątych klas szkoły podstawowej
jej rówieśniczki przyjdą godzinę później na rekolekcje

 

Odpływ

Uczepiona ostatniego kochanie
płynę przez Morze Bezciebie
Coraz bardziej oddalam się

Dryfuję przez lodowate wody
czasem czuję ciepłe prądy
ogrzewające moje podbrzusze

Unikam przybrzeżnych raf i wodorostów,
nie chciałabym zastygnąć w słonej polewie jak frutti di mare

Tu jest tyle dla zmysłów do zmyślenia
wirtualnych bodźców
płynęłam już nie raz
uczepiona przywiązana do brzegu byłam

Nie jest źle uwierz nie jest źle

 

Odlot

nad domem kultury
bociany szykują się do odlotu
jest ich sześć
potem kilkadziesiąt krąży ustawia się w szyki
w końcu znajdą tunel powietrza
uniesie je w konieczną podróż

w mariocie gromadzą się mężczyźni
jeden siada w kącie
potem dwóch dochodzi
czwarty przyjeżdża na skuterze
piją najtańsze wina pod nazwą seksafera
butelki kapsle zakrętki tworzą pas startowy
do lotu po omacku jak najdalej od siebie
po ciemku wszystkie kobiety są czarne
w tunelach świadomości miksują opowieści
jak dachówki nad nimi w tajny szyfr
Kanada i Pesio są pewni tego przesłania
czekają na znak głos co ich ustami wypowie hasło
stodoła wzleci i zawiruje nad domem kultury
sklepem plebanią remizą
kobiety wyjdą zdumione
oni włączą komórki wyślą ostatni esemes
i znikną w stratosferze

 

Rozmowy

serce
tuła się po dworcach
w punkcie socjalnym szuka strawy
W maju świat ma świadomość
zapachu trawy po deszczu w parującej ziemi
idą ludzie nieciekawi
a bóg za nich się rumieni
każdy z nich
Ciało obce

które wpadło do Oka

 

Nie ogarniam świata

i jak tu świat ogarnąć
gdy ciebie
objąć nie mogę

 


Notatki z ulicy Bezkresnej   (fragmenty)

 

Na zakręcie

Na ulicy Bezkresnej jest lokal dla tych, którzy chcą zmienić trasę podróży. Nazywa się "Na Zakręcie". Weszłam do środka i usiadłam przy stoliku. Podszedł do mnie kelner i uprzejmie
podał mi kartę dań. Była tam herbatka we dwoje, krótkie życie pełne mocnych wrażeń, drink
gej, zagryzki  typu a la telenowela, igraszki z losem, ekstremalny typ, życie rodzinne.
Wiedziałam po co przyszłam, wiec chwilę przeglądałam menu i poprosiłam kelnera. - Macie
same lekkostrawne dania, a gdzie  długie szczęśliwe i uczciwe życie. Chwilowo wyszło -
odpowiedział, jak zwykle zresztą.
Zamawiam samotność z dodatkiem melancholii zatopionej w absyncie z dużą ilością dni
słonecznych a la van Gogh i do tego kilku kochanków. Kelner ukłonił się i odszedł, ale za
chwilę wrócił, jego twarz była jak zwykle uprzejmie obojętna. - Niestety tego dania nie ma,
może pani zamówić samotność w czarnej rozpaczy, uprzedzam to danie zabija. Wykręcał się
jakoś dziwnie przy tym, więc mnie to zainteresowało. Patrzę, a tu z tylnej kieszeni jego
spodni coś się wychyla. Samotność , malutka, rozczochrana i ziewająca po kolejnej nieprzespanej nocy, oczka ma w zielonym kolorze. - Pan okrada lokal - wykrzyknęłam
wskazując na jego kieszeń. - Była ostatnia, chciałem ją sobie zostawić.

 

Wizyta u lekarza

Trafiłam do lekarza z ulicy Bezkresnej. Chciałam zastosować profilaktykę  jesienną i uniknąć
ciężaru niepotrzebnej chandry.
Jego fartuch pachniał nostalgią, a włosy wyglądały jak opuszczone przez odlatujące ptaki gniazdo. Powiedział, że nie jest psychiatrą, tylko lekarzem mobilnym. Przemieszcza się w czasie wraz z upływem lat. Na biurku położył ognisty liść i napisał na nim ptasim piórem
receptę sam wzdychając, bo nad nim wisiała ciemna chmura, z której kapało do sąsiadów.
Zastanawiałam się, czego użył do pisania. Gdy powąchałam stwierdziłam, że to preparat na pogorszenie pamięci. Przepisał pastylki na zatracenie (nie stosować dzieciom i jeśli coś ci ciąży), senność w aerozolu, w kapsułkach uczucie błogości (uboczny skutek mdłości), uczulił mnie na odpływy nagłe pamięci, bym nie wracała do letnich dni. Zmierzył mi temperaturę uczuć i ciśnienie pragnień. Stwierdził poziom powyżej normy i zaśmiał się serdecznie. -
Taka stara, a taka głupia - powiedział i delikatnym dotknięciem sprowadził na posadzkę
odkażoną środkami na twarde chodzenie po ziemi. [...]

 

Kontrola biletów na ulicy Bezkresnej

Do autobusu wsiadł kontroler. Wzrokiem zmierzył nas wszystkich - potencjalnych oszustów
wymigujących się od nieuchronnej opłaty za podróż. Podszedł do kierownicy i wyłączył automatyczne myślenie. Trefne myśli zaczęły napływać do głów pasażerów i przestało pachnieć nudą. Otworzył okienko na wypadek wypadku i nuda wypłynęła, a powiał wiatr odchamny. - Pozwalniam was wszystkich z pracy - krzyczał. Odetchnęliśmy z ulgą. Będziemy podróżować już ciągle bez automatycznego pilota. To podróż nie dla idiotów.
Uważnie przestudiowałam napisy: W czasie jazdy nie rozmawiaj z pechowcem.